Azja Podróże

LAOS – NIEZNANE WIOSKI NONG KHIAW cz. 2

By
Viola and the World
on
15 maja 2020

Nieznane wioski Nong Khiaw cz. 2. to dalsza relacja z wyprawy, którą odbyliśmy w poszukiwaniu pewnej tradycyjnej, laotańskiej torby. 

Jeśli nie znasz części pierwszej, to zachęcam Cię od rozpoczęcia właśnie od niej: LAOS – NIEZNANE WIOSKI NONG KHIAW.

Laos - nieznane wioski Nong Khiaw

Powrót

Zatem ruszyliśmy, nie wiedząc, co czeka nas dalej. Nie mieliśmy pojęcia jak prowadzi ścieżka, czy napotkamy jeszcze inne wioski po drodze i jak przedostaniemy się na drugą stronę rzeki. 

Chwilę później przed nami pojawiła się garstka uśmiechniętych i zaskoczonych naszą obecnością dzieci. 

Zupełnie, jak w wiosce, którą dopiero co opuściliśmy, turyści i w tej są dla mieszkańców atrakcją.

Zaskoczeni ich serdecznością, daliśmy się zaprosić do zabawy z dziećmi oraz na mały poczęstunek w cieniu chaty. 

Ale w końcu i tą wioskę musieliśmy opuścić. Robiło się późno i przed zmrokiem musieliśmy powrócić do Nong Khiaw. 

Po kolejnych próbach dowiedzenia się, jak dotrzeć do naszego miasteczka, w końcu udało nam się uzyskać ważne informacje. 

Miejsce, w którym się znajdujemy, jest ostatnią wioską, po tej lini brzegowej rzeki. Dalej szlak urywa spadzista góra, za którą nie mieszka nikt, kto przeprowadziłby nas na drugą stronę Mekongu.

Przeprawa przez rzekę

Po licznych konsultacjach mieszkańców, wreszcie znajduje się ochotnik, który za pewną opłatą przetransportował nas na drugi brzeg. 

A tam czekało nas kilka kilometrów marszu. Ile? Tego nikt nie był w stanie nam powiedzieć. I tu napotykani przez nas mieszkańcy nie mieli pojęcia, o co pytamy.

W końcu zaczęliśmy się zastanawiać, czy żyjący tu ludzie korzystają z miar kilometrów i czasu, bo każde próby uzgodnienia, kończyły się wielką niewiadomą.

Mi już dawno padł telefon, a Gerardo był szczęśliwym posiadaczem najzwyklejszej komórki bez internetu. I całe szczęście! Bo gdyby nie brak łączności z mapą google, pewnie nie przeżylibyśmy tego, co czekało nas po zachodzie słońca.

Spacer przez dżunglę

W zupełnej ciemności pokonywaliśmy kolejne kilometry.

Przed nami toczyła się walka bawołów. Ryk i uderzenia rogów, jakby jeden rozpędzony bawół uderzał z całą siłą o swego rywala. Tego nie widzieliśmy, ale dokładnie słyszeliśmy zatrzymując się w bezruchu. Musieliśmy czekać, gdyż walka toczyła się tuż przed nami. Kiedy ryki ucichły ostrożnie podeszliśmy bliżej. Bawoły odeszły na bok, a nam pozostało przeprawić się przez kolejny strumień rzeki. 

Później mijaliśmy kolejne chatki, z których wydobywało się niewielkie światło. W jednej wiosce dostrzegliśmy krzątających się w budynku ludzi. Poczekaliśmy aż wyjdą i ponowiliśmy próbę z pytaniem, jak daleko do Nong Khiaw. I tu ku naszemu zdziwieniu, otrzymaliśmy sygnały, które mogłyby świadczyć, że nasze pytanie zostało zrozumiane. Ale odpowiedzi były zupełnie różne. Jedni pokazywali  5 palców, inni 7, a jeszcze ktoś inny 1 paluszek. I znów całkowicie zdezorientowani, nie wiedzieliśmy, co te palce oznaczają. Kilometry? Godziny?

W końcu nastąpił przełom i pewien z mieszkańców przyprowadził osobę mówiącą w języku angielskim. 

Jednak odpowiedzi na to, ile godzin marszu przed nami, nadal nie udało się nam otrzymać. Za to pojawiło się zaproszenie na kolację i nocleg do jego domu. 

Oczywiście korzystamy. 

Po tej stronie rzeki dostrzegliśmy nie tylko różnice w zabudowie, czy w dostępności do „nowoczesności”, ale też w samych mieszkańcach. W tej wiosce wyraźnie czuć wpływ większej miejscowości.  To znak, że nie jesteśmy daleko od Nong Khiaw i zapewno większość poznanych tu mieszkańców pracuje właśnie tam. 

Wizyta w loatańskim domu

Przywitaliśmy się z pozostałymi domownikami. W pokoju głównym siedzieli dziadkowie, gospodyni karmiła dziecko, a reszta małych Laotańczyków krzątała się po domu. Gospodarz oprowadził nas po pozostałych pomieszczeniach.

Na początku ucieszyłam się, że w końcu mogę skorzystać z toalety. Ale jeśli komuś wydaje się, że brak papieru toaletowego jest domeną krajów muzułmańskich, to muszę go rozczarować. Jedna miska z mętną wodą i tyle. Jak to ujął Gerardo: „No cóż, natura. Uwierz mi, nie ma nic piękniejszego!” Chciałam uwierzyć mu na słowo, ale to doświadczenie zdecydowanie nie należało do najpiękniejszych! 😂 

W pokoju gościnnym dziadkowie oglądali telewizję, co jakiś czas zerkając na nas wzrokiem. W kuchni przyrządzano ciepłą kolację.

Do laotańskich wiosek elektryczność dotarła bardzo późno (jeśli dobrze pamiętam jakieś 6 -7 lat temu). Do dziś w niektórych gospodarstwach, prąd dostępny jest tylko kilka razy dziennie i to w ściśle wyznaczonych godzinach. Tutaj za sprawą generatora, domownicy mają go niemalże na okrągło. Oczywiście z wielkim ograniczeniem. Ale na podładowanie mojej komórki jeszcze wystarczyło! 

Refleksje z podróży

W końcu wszyscy zasiedliśmy do małego okrągłego stolika, by razem zjeść kolację, na którą podano zupę i kurczaka. Małe, oszczędne porcje jedzenia i mięso, które naprawdę obgryza się z każdej najmniejszej kości. 

Ten posiłek zmusił mnie, jak i wiele innych podróżniczych doświadczeń, do kolejnej refleksji.

Laotańskie, nie dokarmiane kury niczym nie przypominają tych, znanych nam z domowych gospodarstw (nie mówiąc już o tych z masowej produkcji).

Zawsze byłam przekonana, że żywiąc się właśnie takimi z przydomowego chowu, jem zdrowe, naturalne mięso. A jednak! Bez pasz nasze kurki byłyby zapewnie tak samo chudziutkie. I choć jest to oczywiste, to żeby zauważyć, jak „wypasione” są nasze zwierzęta, nawet te bardziej „eko”, musiałam trafić właśnie tu! 

Podróżniczych rozmyślań ciąg dalszy

Po kolacji rozmawialiśmy jeszcze z gospodarzem domu, który opowiedział nam o okolicy, oraz o tym, że zamierza rozkręcić tu biznes turystyczny.

Odkąd Nong Khiaw odwiedza tylu turystów, niektórzy mieszkańcy pobliskich wiosek dostrzegli inne możliwości zarobku.

Przykładem tego był nasz gospodarz, który nie tylko nauczył się języka angielskiego, ale także wpadł na pomysł zrobienia atrakcji tam, gdzie wcale jej nie było.  Sprytnie, ale nieuczciwie. Pobliski wodospad, który do tej pory służył jako ogólnodostępny dar natury, nagle stał się jego własnością. Postawił tam kartkę i za każde wejście pobiera opłatę. Codziennie rano rusza do pracy i przesiaduje tam, wyłapując przechodzących tamtędy turystów.

I w tym momencie dowiadujemy się, że Nong Khiaw leży zaledwie godzinę drogi stąd!

Mimo, iż czujemy lekki dyskomfort, dajemy się naciągnąć na ten wodospad, który mamy odwiedzić jutro.

W pokoju obok, gospodyni kończyła swoją pracę. 

Dzieci i dziadkowie spali już od dłuższego czasu. W końcu i my położyliśmy się na podłogę, gdzie przygotowano dla nas pościel. 

Otrzymaliśmy miejsce w salonie, a reszta domowników spała w sąsiednim pokoju.

Poranek

Dzień zaczął się wcześnie. Wstaliśmy około godziny 5, a na zewnątrz już siedzieli dziadkowie wygrzewający się przy porannym ognisku. 

Nagle przy składaniu naszej pościeli, wyleciał ogromny robal. Wielkie poruszenie dziewczynek na zmianę ze śmiechem i krzykami sprawiały, że nie wiedziałam, o co chodzi. Po chwili  mocno brzęczący robal został złapany przez starszą z nich i zaniesiony do dziadka. 

W tym momencie wyjaśniło się skąd ta euforia. Robak wylądował w ogniu i stał się dodatkiem do naszego śniadania!😄

Przygotowanie śniadania
Degustacja robaka

Po nim przyszedł czas powrotu do Nong Khiaw. Podziękowaliśmy za gościnę i pożegnaliśmy się z domownikami oraz pozostałymi mieszkańcami wioski.

Wdzięczni, ale też nieco zadumani szliśmy w stronę wodospadu, za który zapłaciliśmy wcześniej naszemu gospodarzowi. 

W podróży często spotykamy się z moralnymi dylematami. Z jednej strony wiemy, że turystyka, która już tu powoli zawitała, psuje to, czego zdążyliśmy jeszcze tutaj doświadczyć – autentyczność. Z drugiej strony, czyż nie każdy ma prawo do lepszego życia? Przecież wszyscy do tego dążymy…

Droga do Nong Khiaw

Do wodospadu w końcu nie dotarliśmy, a przynajmniej nie do tego właściwego. 

Ale po drodze spotkaliśmy jeszcze sympatyczną kobietę, która chętnie zapozowała nam do zdjęć. 

Kobieta przyglądająca się swojemu zdjęciu

Po godzinie dotarliśmy do Nong Khiaw, owianego jeszcze w poranną mgłę. 

Nong Khiaw o poranku

Jeśli spodobała Ci się moja relacja, to daj znać w komentarzu! 

Zapraszam także do pozostałych wpisów:

LAOS – NIEZNANE WIOSKI NONG KHIAW

NONG KHIAW I OKOLICE – LAOS

CO ZJEŚĆ W LAOSIE? 15 (PRZY)SMAKÓW LAOSU

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

Viola
Berlin, Germany

Cześć! Jestem Viola - marzycielka, wiecznie szukająca swego miejsca na ziemi. Po kilku latach wciąż powracających myśli o założeniu bloga, w końcu doszło do jego realizacji. Od kilku lat mniej lub bardziej intensywnie podróżuję po świecie. NA DZIEŃ DZISIEJSZY WYKORZYSTUJĘ KAŻDĄ WOLNĄ CHWILĘ, BY WYRUSZYĆ TAM, GDZIE MNIE JESZCZE NIE BYŁO!

Szukaj
Facebook